niedziela, 14 kwietnia 2019

U brzegów Negombo

Chcesz zobaczyć jak mieszkam, zapytał nieśmiało, wyładowując połyskujące w słońcu sardynki. Na imię mam Shelton. To niedaleko, wskazał palcem na nieodległą, rybacką wioskę. Chodź ze mną, pokażę ci jak żyjemy.
Shelton ma 52 lata, jest rybakiem. Mieszka z Marią, dwoma synami i wnukiem, którym odkąd zginęła ich córka, opiekują się wspólnie z żoną. 
Woda była dotąd zaczyna i wskazuje ręką gdzieś na wysokość mojego aparatu. To było w Boże Narodzenie 2004 roku. Nasz dom zniknął w ułamku sekundy, a wokół pływało wiele ciał. Tsunami zabrało nam wszytko, zawstydzony opuszcza głowę. 
Otwiera drzwi i gestem zaprasza do środka. Na podłodze, w jedynym pokoju, na wypłowiałym kocu, popołudniowej drzemce oddaje się ich wnuk. Maria od czasu do czasu odgania krążące nad nim napastliwe owady. Dom wypełnia hipnotyzujące światło oraz upał, jakże dotkliwy o tej porze dnia. 
Robię zdjęcie. 
Shelton widząc płynące po mych skroniach strużki potu, przywołuje starszego syna i coś mu przez chwilę tłumaczy. Po chwili ten, długą tyczką, zakończoną stalowym hakiem, zrywa ze stojącej przed domem palmy, dorodnego kokosa. Potem Shelton, maczetą odcina jego fragment by dostać się do jego płynnej zawartości i podaje mi go, bym mógł ugasić pragnienie. Czuję się zawstydzony, jakbym pozbawiał ich zapasów, mimo to, zażenowany, duszkiem opróżniam owoc. Potem siadamy przed domem na plastikowych krzesłach i długo rozmawiamy. Na koniec pytam czy mogę zrobić im rodzinną fotografię. W między czasie budzi się ich wnuk, wszyscy razem, za wyjątkiem najstarszego syna, stają przed drzwiami, robię kolejne zdjęcie…

Brak komentarzy: