Każda podróż ma swój kres. Gdyby trwała wiecznie nie
bylibyśmy w stanie nawet jej dostrzec, docenić, zatęsknić za nią, zaplanować kolejnej.
Z podróży nikt z nas nie wraca "z pustymi rękami". Dla mnie najważniejsze
pozostają zdobyte doświadczenia i emocje, które skrzętnie magazynuję by któregoś
dnia zabrać w nieznane. Niemniej ważne pozostają
fotografie, które pod koniec podroży stają się cenniejsze niż "wszystkie złoto". Mimochodem, niczym opadający kurz na sawannie, do
mojej walizki przedostają się niezliczone drobiazgi. O tych przywiezionych z Texasu chciałbym
napisać dziś kilka słów.
Tło tego barwnego kolażu stanowi mapa Texasu, którą kupiliśmy z Piotrem
na niewielkiej stacji benzynowej, gdzieś daleko, daleko stąd. Każdego wieczoru,
żółtym flamastrem, zaznaczałem na niej trasę, którą pokonywaliśmy naszym czerwonym
Chevy. Kocham mapy i choć bywa, że
zawodzą, nie zamieniłbym ich na najdoskonalszego gps-a.
Po drodze skrzętnie zbierałem też wizytówki z moteli, w których nocowaliśmy oraz te otrzymane od napotkanych w podróży nieznajomych by przesłać fotografie,
by zapytać co słychać, by pamiętać...
Przywożę też lokalne gazety, szczególnie wydania
weekendowe. Ich treść, zamieszczone fotografie, a przede wszystkim objętość obnażają
przepaść, która dzieli nasz mały, zapatrzony w siebie świat. Mój sfatygowany, nie wiem który już, moleskin, wypełniają zabawne przejęzyczenia, hasła, których znaczenia po czasie nie pamiętam,
imiona, maile, adresy... Pełno też wszędzie rachunków, kwitów, ulotek, biletów, monet, kart
pokładowych, autobusowych i tych pocztowych, których nigdy nie wysyłam. No chyba,
że...
Obok oryginalnego teksaskiego paska, który kupiłem na lokalnym
pikniku oraz pięknej klamry z gwiazdą, którą znalazłem w kowbojskim sklepie w
Dallas, leży kieliszek z wygrawerowanymi portretami Indian, który otrzymałem w
prezencie od niezwykle życzliwych ludzi w Comanche. Będzie jak znalazł do wiśniówki na długie, zimowe wieczory. Przywiozłem też mini
album Taschena, który podarowali mi w Nowym Jorku Aga i Dawid. Dziękuję.
Najważniejszym z tych materialnych artefaktów, pozostaje jednak przenośny dysk, na którym zapisałem tysiące obrazów, do których kiedy tylko nabiorę
dystansu, zajrzę raz jeszcze, by na powrót przeżyć moją podróż. Już nie
mogę doczekać się tej chwili.
* * *
Ps.
Ci, którzy mnie znają wiedzą, że mam słabość do fotograficznych toreb. Jeśli
tylko jakaś uwiedzie mnie urodą i trwałością, szybko się przyzwyczajam
i pozostaję na długo wierny. Tym razem,
tuż przed wyjazdem do Ameryki, otrzymałem nową, błyszczącą, nieco
ekstrawagancką, ręcznie szytą, torbę z pracowni sailor-strap.com Ryzyko było spore by zapakować obiektywy do
niesprawdzonego w boju "opakowania". To jak żenić się w oczekiwaniu
na poślubną noc ;) Pytacie jak nam było? Otóż siedzę właśnie i pakuję na
kolejny wyjazd, a mój ukochany
aparat znalazł już wygodne miejsce w mojej nowej, teksaskiej torbie. Polubiliśmy się ;)
1 komentarz:
Bardzo miłe słowa - dziękujemy Pawle!
Prześlij komentarz