Berliński Dworzec Hauptbanhof. Czekam na peronie na popołudniowy pociąg do
Warszawy. Podjeżdża punktualnie. Szybko okazuje się, że PKP zapomniało o
wagonie z miejscami na rowery, a ja przecież targam kolarzówkę. Niemiecki
konduktor widząc mnie z rowerem, kategorycznie zabrania mi wsiadać. Jego Nein
brzmi wyjątkowo stanowczo, wywołując we mnie dreszcze. Tłumaczę, staram się być
rzeczowy, w końcu mam bilet, zapłaciłem za niego i to nie mało. Nein, powtarza
w kółko. Nie wolno, przepisy etc. Jestem wkurzony "na maxa", niemniej staram się
zachować spokój i nie wszczynać awantury. Kłopotów z niemiecką policją mi nie
trzeba. Konduktor, bez skrępowania tłumaczy, że mogę przecież pojechać następnym pociągiem
odjeżdżającym za kilka godzin, na który, rzecz jasna, będę zmuszony kupić nowy bilet za całe 70 euro… Nie jestem posłem, pieniądze liczyć muszę. No i jeszcze czas…
Pociąg odjeżdża… Co robić? Improwizuję. Przeklinając pod nosem, biegnę do
kasy i kupuję bilet na lokalny pociąg do Frankfurtu nad Odrą za kilka euro.
Zawsze to przecież bliżej domu. Wskakuję do niego w ostatniej chwili i powoli,
zatrzymując się na każdej stacji, pomykam w stronę granicy. Tam
przynajmniej będę mógł wjechać do Polski mostem nad Odrą - tworzę
scenariusze.
Po ponad godzinie dojeżdżam do Frankfurtu. Kiedy wysiadam, dostrzegam kilka peronów
dalej mój "utracony" pociąg, stojący, opóźniony z powodu awarii, na 11 peronie.
Wciąż przecież mam na niego bilet! W ułamku sekundy rzucam się do szaleńczego
pościgu, potykając o stojące obok kolorowe walizki. Po drodze, przy lokomotywie, mijam oniemiałego, mego znajomego, niemieckiego
konduktora, który nie wierzy w to co widzi. Wskakuję w ostatniej sekundzie,
upychając jeszcze rower do ostatniego wagonu. Tu, na granicy, jurysdykcja mego
konduktora się kończy. Odjeżdżając, przez duże końcowe okno przecinają się nasze
spojrzenia. Nie wyciągam środkowego palca w geście tryumfu, Nein. Kiwam mu radośnie na
pożegnanie. Uśmiecha się… w końcu jesteśmy Przyjaciółmi.
Zdjęcia żadnego nie zdążyłem zrobić, więc podrzucam coś z Berlina, ze
specjalną dedykacją dla konduktora służbisty, którego nie winię za
niekompetencje zatrudnionych w PKP krótkowzrocznych, dyrektorów „misiewiczów” :)
ps. widoczny na zdjęciu mój rower, szczęśliwie dojechał ze mną do celu :)