wtorek, 30 maja 2017

Sanderson

Jedziemy drogą 90 wzdłuż granicy z Meksykiem. Wydaje się, że słońce pali dziś z umiarem. Chyba się zaaklimatyzowaliśmy. Droga faluje aż po horyzont. Wygląda jakby wzruszona przez tsunami znad zatoki. W górę i w dół, w górę i w dół, i tak przez dziesiątki mil. Wokół pustynne sawanny. Wydawać by się mogło, że życie opuściło te ziemie. Nic podobnego. Ilość rozjechanych zwierząt na drodze dowodzi, że życie tu rozkwita. Mijamy dziesiątki pancerników, skunksów, szopów, saren, a ponad nimi unoszące się dostojnie sępy w oczekiwaniu na kolejne dania serwowane w tej pełnej menu przydrożnej jadłodajni. 

Wieczorem docieramy do Sanderson. Tu zanocujemy w jedynym czynnym motelu prowadzonym przez Hindusa. Czynna jest jeszcze stacja, na której tankujemy do pełna za jedyne $20. Cena paliwa tutaj to cud. Do zmroku pozostała godzina. Jedziemy się rozejrzeć. Sanderson to miasteczko widmo. To najsmutniejsze miejsce w Ameryce jakie dotąd widziałem. Wysiadamy na wysokości dawno już zamkniętego baru. Stąpamy ostrożnie, niczym na polu minowym, rozglądając się wokół, w obawie przed grzechotnikami, których tu nie brakuje. Zmrok zapada szybko, w oddali widać nadchodzącą burzę rozświetlającą przygasający dzień…








Po powrocie, przed motelem, w świetle reflektorów naszego czerwonego chevi, Piotr robi mi zdjęcie. Jutro jedziemy do El Paso, pozdrawiam


Brak komentarzy: