poniedziałek, 22 maja 2017

50% off

Było tak. Rankiem pognałem na 56th do znanej mi wypożyczalni rowerów, gdzie dwa lata temu otrzymałem kupon dla stałego klienta - 50% off. Dwa lata to dużo, szczególnie tu w Nowym Jorku, gdzie wszystko zmienia się tak szybko. Yes sir, you still got your discount! Zamiast $40 + tax zapłaciłem $20 oczywiście też + tax :) Ruszyłem. Ponownie objechać Manhattan, znów poczuć ten pęd zjeżdżając prosto do Chinatown z mostu Manhattan. Zaopatrzony w ciasteczka rowerowe, które zabrałem z Polski, dotarłem na południe. Po przejechaniu mostu brooklińskiego i manhattańskiego, pognałem z powrotem w górę miasta. Pierwsza,14, 23, 34, 42 jechałem z jedną tylko myślą. Dotrzeć do ulicy 86th, gdzie na 3 Alei sprzedają najlepsze w Nowym Jorku hot dogi w Papaya King. Skąd wiem? Nocami namiętnie oglądam kulinarne podróże Anthonego Bourdaina, którego jestem zagorzałym fanem. W odcinku poświęconym NYC zajadał się nimi kwitując tylko „są naprawdę zajebiste” i były! Zestaw „Oryginal”- 2 hot dogi z sodą tylko 5,99 + tax. Taniocha jak na Manhattan. Zjadłem oba, dopiłem colą bez cukru, wrzuciłem jeszcze batona na ruszt i pojechałem dalej, prosto do Harlemu. Na wysokości setnej ulicy wszystko zmienia się w ułamku sekundy. To kraina Afroamerykanów. Mijam grupę grillujących przy ogromnej limuzynie, z której wydobywa się bas przeszywający moje trzewia. Kilka przecznic dalej mijam podobną limuzyną, choć to jedynie tylko jej właśnie ugaszony szkielet. Nie robię zdjęć, dziś jest niedziela, jadę sobie rowerem i cieszę tylko moje oczy. Dojeżdżam do rzeki, przez chwilę się waham, ale co mi tam, Bronx… pewnie to tylko legendy. Dziwnie pusto, śmieci, brak tras rowerowych, a czarne ogromne auta jakby mijały mnie znacznie bliżej. I patrzą... Szukając powrotu, wjeżdżam przez pomyłkę na lokalny highway. Na szczęście jest kilometrowy korek, który ratuje mi życie. Powrót do Harlemu nagradzam sobie zdjęciem śpiącego robotnika. Wiem, nie miałem dziś fotografować, ale zawsze miałem słabą silną wolę;) … 60 km, 1200 kcal, 2 hot dogi, kawałek pikantnej pizzy z salami, 2 ciastka, baton i 3 butelki wody Poland Spring. Znów to zrobiłem :)

Po południu umówiłem się z Martyną na Union Square. Martyna mieszka w NY już ponad rok i pasjonuje się modą. Startuje właśnie ze swym nowym blogiem, fotografuje, pisze, próbuje tu przetrwać. Długo rozmawiamy o Nowym Jorku, o naszej nim fascynacji, o blogowaniu, no i przede wszystkim o fotografii. Mimochodem wyciągam aparat by zdradzić jej parę warsztatowych sekretów i niepostrzeżenie robię kilka zdjęć… 
Martyno, mam nadzieję, ze znajdziesz w nich inspiracje dla swoich dalszych planów. Dziękuję za rozmowę :)

ps. Dziś zrobiłem 10 zdjęć. Oto cztery z nich. 


Brak komentarzy: