You are in the middle of nowhere, odpowiedział jegomość w kapeluszu na pytanie gdzie tak naprawdę jesteśmy. Dziś Texas dał mi lekcję. Temperatura w cieniu przekroczyła 42 stopnie (109F). Palące słońce dosłownie kąsało. Teksańczycy nie mówią hot, mówią "it’s really hit today". Taki upał w bezkresie trudno opisać. Samochodowa klimatyzacja ustawiona na maksimum nie wystarczała by przynieść ulgę, a my jechaliśmy dalej na południe, na festiwal rodeo zapowiadany podczas nadchodzącego Memorial Day. Fotografowanie w takim upale to wyzwanie.
Wystarczy kilka minut by się solidnie przegrzać. I tak też się stało. Z udarem cieplnym jestem zaprzyjaźniony od lat. Wiem już kiedy przekraczam rubikon, wiem jak bardzo będę cierpiał i co robić kiedy jest za późno. Kiedy wybiegłem z samochodu na pobocze, ostatkiem sił rozglądając się czy nie czyha w pobliżu wygrzewający się w słońcu grzechotnik, dosłownie jak z pod ziemi wyrósł za naszym samochodem piaskowy van Szeryfa. Tym razem nie pytał nawet skąd jesteśmy, a jedynie czy już mi lepiej… Na koniec uśmiechnął się i dodał jedynie, welcome to Texas!
ps. Od jutra zapowiadają ochłodzenie i jedyne 32 stopnie.
ps2. Czuję się już znacznie lepiej, co widać na załączonej fotografii :)
1 komentarz:
"hit the road Paweł..." ect.
Prześlij komentarz