sobota, 11 listopada 2017

Yellow

Kraków, hotel, w kawiarnii nie mają rogali. Cierpię. W barze, lekko już chwiejący się Irlandczyk, zamawia kolejną szklankę Jamesona. Barmanka nieczuła na jego zaloty, zachowuje zimną krew. Przez chwilę myślę by pojechać do centrum, ale tam patriotyczne zbiegowisko i jeszcze przyjechał prezes… nie dam rady. Nie lubię tłumów, zmęczony potrzebuję ciszy. 
Nowy Jork. Wracam do hotelu i moich nowojorskich fotografii. Chciałbym zdążyć przed nowym rokiem z moją opowieścią. Możliwość poskładania materiału cieszy mnie jak dziecko. Przeglądam dokładnie każdy dzień, każdy rok, by oddzielić ziarno od plew. Yellow. Choć nie lubię samochodów, teczka yellow jest niczym pannacotta polana espresso. Słabościom trzeba schlebiać, a nie się ich wstydzić. Jest w tych żółtych taksówkach czar, jest mimo iż powiedziano o nich wszystko. Ten szrot znalazłem na Brooklynie, niedaleko Coney Island. Właściciel mówiący płynnie po rosyjsku kiwnął głową i pozwolił mi pomyszkować. Spasiba rzekłem na odchodne, przypominając sobie czterech pancernych i AK47, które ojciec wystrugał mi z drewna. 21.25, pomimo zmęczenia szybko nie zasnę. Na pulpicie teczka filmy (w świcie pc zwana katalogiem). Od czasu do czasu wrzucam do niej klasyki kina i bon moty różne. Easy Rider, Paris Texas, My Blueberry Nights… Wybieram ten trzeci, na więcej dziś mnie nie stać. Obraz wypełnia cały pokój, na szczęście mam przy sobie rzutnik.


Brak komentarzy: